Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dajmy na to, że się złapie, weźmie tysiąc rubli, weźmie młyn. Czy wam się zdaje, że będzie już cicho siedział?
— Ja tak myślę...
— A ja nie. Dlaczego ma cicho siedzieć, kiedy każdej chwili może przyjechać do was albo do mnie i straszyć tem samem, czem nas dziś straszy. Kto mu zabroni? Będzie potrzebował pieniędzy, przyjdzie do was i wy mu dacie; przyjdzie do mnie i ja będę musiał mu dać. A choćby nawet i nie potrzebował, to także zechce brać. Pieniędzy nikt nie ma za dużo; a kto ma dobrą krowę, nie będzie taki głupi, żeby się wyrzekł jej dojenia. Nie, tym sposobem my nie damy sobie z nim rady.
— Więc cóżbyś ty myślał, Symcha?
— Albo ja wiem; mam także różne kombinacye. Cały kłopot w tem, że to wasz rodzony brat; żeby nie to, ja nie pytałbym was, co z nim zrobić... już byłoby zrobione dotychczas...
— Nie, tak nie można.
— Ja wiem, ale i płacić ciągle też nie można. Ja myślę tak: powiedzmy, że za granicą wymyślili bardzo dobry i nowy sposób fabrykacyi naszego towaru; niech on pojedzie ten sekret zbadać.
— To pojedzie.