Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Prawda, prawda — potakiwał Symcha, — to są nadzwyczajne łajdaki. Co pan ekonom myśli dalej robić?
— Albo ja wiem; poczekam, aż konie wypoczną, i będę gonił dalej, bo dziedzic mówił, żeby gonić choćby dwadzieścia mil, byle złapać. Konie łatwo poznać: oba szpakowate, dobrane do maści i do wzrostu jak jeden. Piękne konie, kosztowały czterysta rubli.
— Czterysta?
— A no tak. Czy warto trzymać takie konie!?
— Ja sam powiadam, że nie warto; teraz najlepiej trzymać same gałgany, kulawe, chude, z felerami; na takie złodziej się nie ułakomi; a jeżeli się ułakomi, to przynajmniej niewielka strata... Pan ekonom chce gonić złodziei... ale którędy? drogi różne tu są.
— Właśnie chciałem się was poradzić, Symcha. Według tego, jak mi ludzie po drodze mówili, wypada, że albo przez samą Bielicę, albo bardzo blizko Bielicy musieli uciekać. Chłop jeden, co wracał późno już do domu wozem, mówił, że go minęli dwaj jacyś na tęgich koniach i że popędzili ku Bielicy. Nocą maści dobrze nie mógł rozróżnić, ale zdaje mu się, że konie szpakowate były... Pewnie nasze. Nie rozmawiałem z chłopem długo,