Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przepraszam, co panu ekonomowi tak pilno? Po co pan śpieszy?
— Gonię wiatr w polu, złodziei szukam... Konie nam ukradli...
— Konie? dworskie?
— A dworskie...
— Ile tych koni było?
— Para, ale co najlepsze. Wiedział łajdak, co brać.
— Oni zawsze wiedzą.
— Ukradli je zapewne wieczorem, jak ludzie byli na kolacyi; ja spostrzegłem kradzież dopiero koło północy. Powsiadaliśmy na konie; ja z dwoma parobkami puściliśmy się w tę stronę, karbowy znowuż z dwoma w drugą.
— Koło północy, koło północy — rzekł Symcha, kiwając głową, — to musiał pan tęgo gnać, skoro już o tej porze tu jesteście.
— Konie też ledwie tchną. Pytaliśmy po wsiach... ale co to! jedni mówią, że widzieli, drudzy, że nie widzieli. Goni się wiatr po polu, i tylko... Gdzie to dziś kto złodzieja dopędzi!
— Prawdę pan powiada, bardzo wielką prawdę. Złodzieje teraz takie mądre, że niech Pan Bóg zabroni; dopiero są, już ich niema; dopiero ich niema, już są. Nie pamiętam