Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rzekłszy to, usnęła najspokojniej, lub też udała, że śpi, aby nie odpowiadać na trwożliwe pytania starej kobiety.
Rzeczywiście nie było czego się bać, a strach, jaki przejmował szanowną ciocię, mógł wyniknąć po prostu z przywidzenia. Złodzieje nic nie ukradli, zbójcy nikogo nie zabili, — a że ktoś gwizdał po nocy, to bagatela. Mógł to być chłop pijany, powracający do domu — a może jaki ptak obudził się w lesie i zaśpiewał. Ktoby zważał na wszelkie szmery, ten chybaby całą noc oka nie mógł zmrużyć i z bezsenności umrzeć. Bardzo się uśmiał z obaw ciotki i Symcha i Gansfeder, który razem z nim do Bielicy przyjechał; — żeby zaś uchronić staruszkę od podobnie przykrych wzruszeń na przyszłość, zaręczyli obadwaj wielkiem słowem, że jej nic nie zagraża i zagrażać na przyszłość nie będzie, — że Bielica jest to takie miejsce szczególne, że żaden zbójca, żaden grabieżnik nie pomyśli nawet o napadzie. Jeżeliby nawet, wypadkiem, kiedykolwiek przyszedł, to tylko jako gość, żeby się ogrzać i wódki napić za gotówkę — i jeżeliby przyszedł, to też ciotka nie miałaby powodu do strachu, zbójcy albowiem wyglądają z pozoru jak zwyczajni ludzie i żaden nie ma na czole napisane, jaki jest jego proceder.