Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecież Imbierzyńska nie będzie panu ślubu dawała...
— Zapewne, ale wiadomo pani, że szczupła moja pensyjka na utrzymanie żony niezupełnie wystarczy, nawet, że tak wprost powiem, nie wystarczy wcale, a przy Imbierzyńskim miałem jakiś zarobek.
— Sądzisz pan, że Dyzio nie da panu tego zaroku?
— Nie wiem, jak pan Boberkiewicz zapatrywać się będzie na moje uzdolnienie i charakter pisma.
— Ależ kochany pedagogu! — rzekł protekcyonalnie Dyzio, zapewniam cię, że będziesz miał po uszy roboty.
— Dziękuję... owszem, bardzo nawet dziękuję.
— Wierzę temu — odezwał się Kobzikowski — kochany nasz kuzynek nie lubi, bardzo nie lubi pisać, nawet w powiecie nazywali go referentem od majówek i wieczorków tańcujących.
— Eh, mój mężu — wtrąciła pani Domicela — Dyzio był referentem od wieczorków i wytańcował sobie posadę sekretarza w sądzie, a ty zawsze byłeś i jesteś gamajdą i gdyby nie to, że ja za ciebie musiałam tańcować, to doprawdy nie wiem czybyśmy z głodu nie pomarli. I stąd już byłbyś dwadzieśścia cztery razy wyleciał, gdyby nie to, że ja sama wszystkiem rządzę i gminę wzorowo prowadzę!
— Domicelka zawsze jedno powtarza.
— Prawdę mówię, szczerą prawdę, żeby nie ja, nie moja energja, to cóżby ta gmina była warta? Zapytaj się Dyzia, niech powie co w powiecie mówią.
— Istotnie, kochany kuzynie — odezwał się Boberkiewicz — mogę poświadczyć, że tutejsza gmina ma najlepszą opinję w powiecie.
— Ale niech Dyzio powie, komu to zawdzięcza?
— Tak, tak, i gdyby nie owo wystąpienie głupiego chło-