Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żonych i brzęk much, które w wielkiej obfitości napełniały wnętrze przybytku biednowolskiej Temidy.
Nieraz państwa Imbierzyńskich ta obfitość dokuczliwych owadów doprowadzała do rozpaczy, ale rozpacz to była bezsilna, gdyż koło gmachu sadowego codziennie przepędzano bydło gromadzkie, a wiadomo, że muchy za bydłem ciągną.
— Już ja Pawłowej pokażę — odezwała się babina jakaś wśród publiczności — ja jej po wiek wieków, póki żyć będę, tego słowa nie zapomnę, ja ją do kreminału wsadzę!
— Nie wsadzita, bo świadki są — protestował inny głos.
— A juści, świadczył się cygan cyganką i cyganiętami, ale głupi byłby sąd, żeby na takich świadków patrzał.
— Ej, nie ujadajcie lepiej Michałowa.
— Ja nie pies, żebym miała ujadać, a wy lepiej sami gębę stulcie, bo tu nie Mendlowa karczma, jeno sąd przenajświętszy, gdzie kużdy podług swojej miary spodziewa się sprawiedliwości odmierzenia.
— Ale! o sprawiedliwości gadacie, a w was to sprawiedliwość gdzie była, jakeście mojej gąsce łeb ukręcali — i za co? Boże miłosierny i za co?! za to ziareczko owsa, albo może i za dwa, co idący uszczypała! Albo to taka gąska bydlę, czy kuń, żeby szkodę mogła wyrządzić?
— A wy właśnie jeszcze rozpuściliście gębę, jak nieprzymierzając cholewę.
— Cichajta! krzyknął Maciej — cichajta! bo zara śtraf zapłacita, cichajta... sąd!
Drzwi od sali narad otwarły się i pierwszy wypadł z nich z ogromnym impetem, pan Imbierzyński, z plikiem papierów pod pachą i ulokował się przy oddzielnym stoliku, umieszczonym przy oknie i dotykającym balustrady czarnej, która oddzielała sąd od publiczności.
Pan sakretarz siadł aż stołek pod nim zatrzeszczał, od-