Strona:Klemens Junosza-Z antropologji wiejskiej.pdf/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajcie no sołtysie lantarnię! zawołał rezolutnie Jasiek — ja pójdę.
— Bez wodę?!
— A jeno.
— E, nie chódź głupi — rzekł Tomasz na taki ziąb.
— Bajki tatulu, mnie nic nie będzie, ja zwyczajny, a wam przez kuni je bieda.
— Oj nie chodź, nie chodź Jasiu — mówiła Tomaszowa — lepiej ano obleć duchem bez most.
— E, co tam — zawołał Jasiek — biorąc z rąk sołtysa latarnię — co się mam boić? Bród znam, wody mało gdzie wyżej jak za kolano, we środę tędy na kasztanie przejeżdżałem.
To mówiąc, chłopak wszedł w rzekę.
Istotnie wody nie miął wyżej jak do kolan.
Gromadka ludzi z ciekawością i niepokojem pewnym patrzyła na śmiałego chłopca. Światło latarki odbijało się w ruchliwej fali, niezbyt wprawdzie szerokiej, ale bystrej rzeczułki.
— Jasiek, bierz się na prawo! krzyknął Tomasz.
— Na prawo! na prawo! wołał sołtys.
— Nie bałamućta ano — odpowiedział Jasiek — woda i tak zwodząca, a jeszcze przy lantarni tak się mieni...
— Na prawo! na prawo!
— Już ja wiem, nie bój się...
Nie dokończył. Dał się słyszeć głośny plusk, latarnia zgasła i nagle nieprzejrzana ciemność zaległa.
Stojący nad brzegiem ludzie oniemieli z przestrachu.
— Jasiu! Jasiu! krzyknęła z rozpaczą Tomaszowa.
Na rzece dało się słyszeć głośne sapanie i plusk wody. Widocznie Jasiek pasował sie z falą.
— Jasiu! Jasiu! dziecko moje... o ja nieszczęśliwa!
— Nie bójta się matulu nic — odezwał się Jasiek tuż przy