Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teraz robiąc kroki, nie ma czasu zajmować się dziećm i ja jestem rozerwana, Pelcia ma przed południem lekcye, a w sali jest lustro. Bojąc się o nie, pozwalam dzieciom bawić się w tym pokoiku, przecież to panu nic nie szkodzi...
— No, zapewne.
— A! jesteś pan nieszczery...
— Co pani mówi!...
— Ja wiem, że pan lubi dzieci, pan bardzo lubi dzieci, widać to panu z oczów. Nawet Pelcia zauważyła, że pan lubi — ale ta szkoda, niepowetowana szkoda, czem ją panu wynagrodzę?... Pelcia chce panu zrobić pantofelek do zegarka, poczciwa duszka! Powiedziała, że nie zazna spokoju, dopóki go nie skończy.
— Zbytek dobroci...
Ułagodziło się jakoś. Nazajutrz, był obiad kompletny.
Z czasem na horyzoncie mego szczęścia zaczęły się pokazywać chmurki. Biedne moje album z fotografiami, poplamione, zniszczone, nosiło coraz więcej śladów paluszków Lolusia i Mici, wszystkie figurki porcelanowe miały już poutrącane nosy i ręce, a kilka dość drogich książek, które mi jeden z kolegów dał do przeczytania, pani Olimpcia pożyczyła adwokatowi, a ten znów komuś — tak że jużem się z niemi nigdy w życiu nie zobaczył.
Usposobienie pani Szwalbergowej dla mnie ulegało także pewnej zmianie. Dość często żaliła się w mojej obecności na niewdzięczność ludzką, na brak stanow-