Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdor długo nad nią się biedził, biedził się tak dalece, aż głowa go rozbolała i widząc, że nic nie poradzi, przestał dociekać. Liczył na to, że czas przyniesie pożądane wyjaśnienie, że dobroduszny szlachcic sam się wygada.
Wiadomość ta była Wigdorowi koniecznie potrzebna; bez niej bowiem nie mógł mieć pojęcia, jak postępować i jak kierować dalszym biegiem interesów... Jeżeli pomoc jest tylko przypadkowa, doraźna, to położenie zostaje niezmienione; katastrofa odwłóczy się tylko na czas jakiś, interes ulega opóźnieniu, ale ma podstawy takie same jak przedtem. Jeżeli zaś pomoc jest trwała, jeżeli Karpowicz znalazł źródło zasobne, jeżeli po za nim stoi ktoś silny finansowo, to wszystkie pracowicie zbudowane kombinacye upadają, i trzeba wytworzyć zupełnie nowy system, ściśle zastosowany do okoliczności; trzeba się upewnić co do dalszej dzierżawy karczmy, która jest całkiem dobrym geszeftem, i której opuścić niemożna, choćby tylko ze względu na chłopów i na zawiązane z nimi stosunki.
Wigdor zupełnie stracił kontenans i nie miał pojęcia, co robić dalej. Żałował pierwszego uniesienia i stał się znowu dla Karpowicza pełnym uniżoności jak dawniej. Przychodził do dworu, zapytywał, czy czego nie trzeba? ofiarowywał swe usługi, dawał do zrozumienia, że radby kontrakt o karczmę przedłużyć.
— Widzi wielmożny pan — mówił — to jest całkiem mały interes, zysku nie ma żadnego...
— Więc czemuż chcesz zostać?
— Przyzwyczaiłem się. Powiadają, że kamień na miejscu porasta. Ja czekam, chcę być na miejscu, może i ja porosnę.