Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzie można zyskać grosz, a może nawet i dwa na groszu. Wiadoma rzecz, że taka sprzedaż detaliczna, jest bardzo korzystna, a że Wigdor szuka korzyści, o to ani Karpowicz, ani nikt na świecie nie może mieć pretensyi. Kura na to grzebie, żeby znalazła ziarnko, na to ona jest kura; Wigdor szuka przedmiotu do kupienia i do sprzedania — bo na to jest Wigdor.
W obec tak postawionej kwestyi, los Karpowicza został zdecydowany.
Gdy wszedł do izby, finansiści przyjęli go dość obojętnie, propozycyi słuchali w milczeniu, a odpowiadali na nie wzruszaniem ramion, lub utyskiwaniem na brak gotówki i niewypłacalność dłużników. Wszelkie perswazye, zapewnienia nie przydały się na nic i nie doprowadziły do żadnego rezultatu. Biedny człowiek ujrzał, że jest zgubiony, że znajduje się bez wyjścia. Gdzie pójdzie? co zrobi, gdy go z rodzinnego kąta wyrzucą? Gdyby jeszcze rok, jeszcze dwa lata, mógł się w Zawadkach utrzymać, przynajmniej dotąd, dopóki Ludwik nie rozpocznie praktyki! Może we dwóch, ojciec i syn, wspólnemi siłami, poradziliby coś na tę niedolę, a w najgorszym razie, gdyby fatalnej sprzedaży uniknąć się nie dało, ojciec poszedłby w służbę, a syn wziął matkę i siostrę do siebie, ale teraz!.. teraz!...
Gdy z dusznej izby żydowskiej wyszedł na ulicę, starowina uczuł dławienie w gardle i ból w skroniach, przytem zatoczył się parę razy jak pijany. Nieszczęście działa jak trucizna...
Byłby upadł, gdyby go nie podtrzymał Janio, który dojrzał go wychodzącego i na spotkanie pośpieszył.