Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sprzyjający, i dopiero gdy mrozy nastały, mógł cokolwiek odpocząć i poświęcić trochę czasu książkom i sobie. Postanowił też wpaść do Zawadek, choć na krótko. Ponieważ potrzebował konia, udał się do miasteczka, gdzie się właśnie sławne jarmarki odbywały, i tam najniespodziewaniej spotkał starego Karpowicza.
Ujrzał go w otoczeniu kilku żydów, którzy coś z nim mówili, klnąc się i podrzucając ramionami gestykulując zawzięcie. Wśród nich stał rudy Wigdor z Zawadek i przysłuchiwał się rozmowie bardzo obojętnie, jak gdyby żadnego udziału w niej nie brał. Gdy Karpowicz zwracał się wprost do niego, ruszał ramionami i kręcił głową przecząco.
Janio zbliżył się do tej grupy i pozdrowił starego.
Uścisnęli się serdecznie, ale starowina dziwnie smutny był i zgnębiony.
Pytany o przyczynę odpowiadał półsłówkami, wymijająco i niechętnie.
— Nic mi... kwękam trochę... zwykła rzecz, starość, panie Janie, starość... kopa lat z czubem, nie żarty...
Na dalsze zapytania również odpowiadać nie chciał.
— Interesa... mój drogi, kłopoty... Któż bez nich?
Janio widział, że ojcu Ludwika coś bardzo ciężkiego dolega, ale badać nie śmiał, tem więcej, że starowina, jakby dla uniknięcia dalszych pytań, rozmowę na inny przedmiot zwrócił.
— Zawiodłem się na tobie, kochany panie Janie; myślałem, że lepszą masz pamięć, że dotrzymasz przyrzeczenia, odwiedzisz nas... ale jak widzę u was młodych co z oczu, to i z myśli...