Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiwnął; a kiedy Janio zeskoczył z bryczki i w ramię ojca pocałował, ten, jakby tego nie widząc, rzekł do stangreta:
— Wyprzęż konie, daj im obrok i idź spać. Staniesz do roboty dopiero od południa.
Fornal odjechał, pan Sylwester zwrócił się do syna:
— Zrobiłeś mi szkodę — rzekł — proszę niech to będzie raz ostatni.
— Ja?
— Tak... Jeżeli kierujesz się na rolnika... wiedzieć powinieneś, że praca człowieka i pary koni przez pół dnia warta jest co najmniej rubla... Pamiętaj o tem, a teraz idź spać.
— Przecież dziś miałem rozpocząć praktykę...
— Potrzebuję ludzi wyspanych i przytomnych.
— Mogę ojca zapewnić, że bezsenność nie przeszkodzi mi wykonać tego, co mi będzie polecone... Umiałem ja kilka nocy z rzędu nie sypiać podczas egzaminów...
— Jak chcesz...
— Cóż więc mam robić?
— Dziś zaczynamy żniwa. Na polu pod lasem żąć będą trzy żniwiarki, na polu za gorzelnią pięćdziesiąt sześć sierpów. Każ sobie dać konia. Dojedziesz tu i tam, dojrzysz, nie pozwolisz próżnować. Ja przyjadę na pole.
— Dobrze, ojcze.
— Proszę pamiętać, żeby nie drzemać, i niech ci nie przyjdzie ochota przespać się w bróździe, bo nic