Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Witali się, jakby po bardzo długiem niewidzeniu, jak po powrocie z pełnej niebezpieczeństwa podróży; pani Załuczyńska nie mogła powstrzymać łez radości.
Jadwiga od chwili, gdy chory przytomność odzyskał, usunęła się od niego, zajęła się domem, a miejsce przy p. Sylwestrze ustąpiła Irence i Florci.
Powrót do zdrowia następował szybko, p. Załuczyński odzyskał już zupełnie przytomność umysłu, i po trosze zaczął przychodzić do sił; rana na głowie goiła się i możnaby nawet o powrocie do domu myśleć, gdyby nie noga złamana. Ta przykuwała p. Sylwestra do miejsca.
Janio co dwa, trzy dni przyjeżdżał, a bawił za każdym razem bardzo krótko. Z paniami prawie się nie widywał. Przyjechawszy, wchodził wprost do pokoju, w którym leżał ojciec, opowiedział co się w majątku dzieje, informacyi jakiej zażądał i natychmiast powracał.
Pierwsza rozmowa, jaką miał z ojcem, gdy ten odzyskał przytomność, była dość obojętna i krótka.
Gdy Janio wszedł i ojca w wychudłą rękę pocałował, p. Sylwester uśmiechnął się, i rzekł:
— Źle ze mną, synu.
— Było gorzej — odrzekł Janio — było bardzo źle. Ludwik dowierzać sobie nie chciał, konsylium zwołał, najlepszych praktyków z okolicy.
— A ja... ja, temu człowiekowi, tylekrotnie okazywałem niechęć — szepnął p. Sylwester.
— Lekarz przy chorym nie zna niechęci — odrzekł Janio — każdy lekarz, a tembardziej Ludwik... Ja, proszę ojca — dodał, chcąc rozmowę na inny przedmiot zwrócić —