Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

unikała rozmowy o Janiu; Irenka nie wspominała także o Ludwiku, o tym olbrzymie, który z delikatnością kobiecą niemal, opiekował się jej nieszczęśliwym ojcem.
Jednej nocy Jadwinia czuwała sama przy chorym. Ludwik wyjechał, panna Irena była w Piotrowicach przy matce, Florcia zmęczona położyła się spać.
Jadwinia siedziała przy łóżku z książką w ręku, nie czytała jej jednak. Myśl jej błądziła daleko. Była zapewne przy Janiu.
Pan Sylwester przytomność odzyskał. Otworzył oczy i ze zdumieniem spoglądał dokoła.
— Gdzie jestem? — szepnął.
Jadwinia pochyliła się nad nim.
Ze zdumieniem patrył w jej twarz piękną.
— Gdzie jestem? — powtórzył.
— U nas, u doktora.
— Gdzie?
— U dobrych przyjaciół... niech pan nie mówi, proszę. Ja nie wiem czy panu mówić wolno... Ludwiś lada chwila nadjedzie.
— Ludwiś? jaki Ludwiś?
— Brat mój, doktór.
— Karpowicz!
— Tak, ale niechże pan nie mówi, proszę na wszystko...
Patrzył na nią długo i uważnie. Kombinował coś w myśli.
— Któż pani jesteś? — zapytał.
— Siostra Ludwika... Jadwiga.