Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zdaje mi się; ale odpowiedzialności na siebie brać nie chcę. Zrobiłem co było potrzeba i w tej chwili posyłam depesze po innych. Niech robią konsylium, niech radzą. Wstrząśnienie mózgu, noga złamana, no i wiek! Przygotuj się Florciu, wypadnie czuwać po nocach, a ja nie zawsze bywam w domu.
— O, mój drogi! czyż mnie o to prosić trzeba? Zresztą sądzę, że i pani Załuczyńska tu przybędzie.
— Otóż myślę nad tem, jakby ją i pannę Irenę zawiadomić... w taki sposób, żeby się nie przeraziły, i to zawiadomić zaraz, nim się inną drogą dowiedzą. Po mieście mogła się łatwo rozejść pogłoska, że p. Załuczyński już nie żyje, że go konie potłukły na śmierć.
Chłopiec wysłany na Majdan dobrze się sprawił. Zachęcony sowitą nagrodą, pędził szkapę szalenie i w godzinę po wypadku Janio wiedział już co się stało. W mgnieniu oka zaprzęgli do bryczki, i co koń wyskoczy przyjechał do miasteczka.
Ludwik przyjął go w progu.
Młody Załuczyński miał w swoim charakterze wiele podobieństwa do ojca; potrafił nad wrażeniami panować, a przytomność i zimna krew nie opuszczały go nigdy. Zobaczywszy ojca bezprzytomnego, w stanie okropnym, nie uronił ani jednej łzy, zbladł tylko i zęby zacisnął. Matka i siostra przedewszystkiem na myśl mu przyszły.
— Czy wiedzą? — zapytał Ludwika.
— Ja znać nie dawałem, ale obawiam się, że ktoś z wracających z targu wieść już im mógł przynieść.