Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ciekawym?
— A, widzi pan dobrodziej; dodać muszę, że miałem takie osobliwe szczęście, że po większej części dostawały mi się do nauki dziewczynki.
— To prawda — rzekł Janio, — był czas, że tytułowaliśmy go generalną guwernantką.
— Tak, przypominam to sobie — wtrącił Ludwik.
— Otóż — ciągnął dalej Kurosz — bywało tak: jest ogłoszenie, że potrzebny student. Dzwonię, wychodzi mama. — Pan student? — Tak, pani, do usług. — Właśnie potrzebuję nauczyciela do dziewczynki. Uprzedzam pana, że dziecko wyjątkowych zdolności, pracy nad niem mieć pan wiele nie będziesz. Idzie tylko o to, żeby młodemu umysłowi dopomódz, żeby go rozwijać. Myślę sobie: prześlicznie, lepiej zdolną główkę rozwijać, aniżeli z tępą mózgownicą kuć. — Czy pan zechce przyszłą uczennicę poznać? — pyta mama. — Bardzo proszę. Wprowadzają Manię lub Lolę, czy jak tam. Istny cherubinek! Oczki jak niebo, włosy promienie słoneczne! delikatna, bieluchna, blada; przypiąć tylko skrzydełka i zdaje się, że do nieba uleci...
— Poeta... poeta... — mówi, śmiejąc się p. Sylwester, — a prawnik, a adwokat, więc niby realista.
— Przepraszam pana, ta poezya potrzebna mi dla uwydatnienia kontrastu; proszę uważać: dziesięciu wyrazów napróżno nie powiem. Cherubinek wchodzi, kłania się i staje w pozycyi. Której? słowo daję, nie wiem; ale, że w pozycyi to pewno, bierze bowiem zawczasu lekcye tańca w celach utylitarnych...
— Utylitarnych?....