Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo być może... Zubożały to ród, ale zacny, dobre gniazdo szlacheckie.
Pan Sylwester z wymówką spojrzał na syna.
— W którym wieku urodziłeś się panie synu? — zapytał.
— W dziewiętnastym ojcze, ale sądzę, że pochodzenie z uczciwej rodziny, nawet w dwudziestym siódmym wieku hańbić jeszcze nie będzie. Chodźmy ojcze do nich, bardzo proszę...
W nizkiej izdebce, stanowiącej tak zwany salon majdańskiego dzierżawcy, siedzieli: Ludwik, pochylony zawsze z powodu ogromnego wzrostu, i Kurosz, któremu tylko głowę z za stołu widać było. Janio, wprowadziwszy ojca, rzekł:
— Koledzy! mamy gościa... ojciec mój... panowie: Karpowicz i Kurosz.
Ludwik skłonił się w milczeniu zdaleka, p. Sylwester wyciągnął do niego rękę:
— Pana doktora — rzekł — mam przyjemność znać, jużeśmy się spotykali kilkakrotnie. Pan adwokat — dodał, zwracając się do Kurosza — gościem w naszych stronach?
— I tak, i nie — odpowiedział Kurosz.
— Po adwokacku...
— Umotywuję to: jestem gościem u pańskiego syna w Majdanie, ale w tych stronach nie gościem, bo od kilku tygodni zamieszkałem w stolicy tej gubernii i otworzyłem kancelaryę.
— Bardzo dobry punkt do praktyki — rzekł p. Sylwester — bardzo dobry. Okolica mniej więcej zamożna, a przy-