Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ciągle mówisz o tej ekspiracyi. Nikt nam nie broni przedłużenia kontraktu, jeżeli zechcesz nadal gospodarować w Majdanie. Masz ochotę?
— W tej chwili nie mogę odpowiedzieć — odrzekł syn. — Nie wiem, co się ze mną stanie i gdzie mnie losy zaniosą...
— Hm... nie wiesz... to źle... Człowiek powinien przewidywać, bo najczęściej ma przyszłość taką, jaką sobie sam zgotuje.
Rozmawiając tak, doszli do pola, które p. Sylwester chciał zobaczyć.
— Otóż i moje żyto — rzekł Janio.
Pan Załuczyński popatrzył na piękną, zwartą ruń, i nagle zwróciwszy się do Jania, zapytał:
— Dawno też byłeś... u tych tam państwa... w Zawadkach?
Usłyszawszy takie pytanie, młody człowiek drgnął i zarumienił się. Dlaczego ojciec wszczyna tę kwestyę? pomyślał; czego chce? Po chwili wahania odpowiedział lakonicznie:
— Bardzo dawno.
— Czy to ma znaczyć, że ustępujesz nareszcie mojej woli, czy też, jak było do przewidzenia, romans z głowy wywietrzał?
— Ani pierwsze, ani drugie, ojcze. Nie ustąpiłem, lecz, odrzucony cofnąłem się i czekam; to zaś co ojciec nazywa romansem nie wietrzeje, nie jest to albowiem żaden romans, lecz głębokie, szczere i poważne uczucie, którego nie wyrzeknę się nigdy...