Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach! — zawołał — to moja siostra! Nie znasz mojej siostry?
— Nie.
— To się poznacie...
Wybiegł przed dom i pomógł wysiąść z sanek Irence.
Przyjechała maleńkiemi sankami, ciągnionemi przez potężnej budowy konia, którym kierowała sama. Wąsaty stangret, w płaszczu z ogromnym futrzanym kołnierzem, stał za sankami. Koń ubrany był w zaprzęg angielski, ozdobiony brązami, przykryty gęstą i mocną siatką, od której odbijały się bryły śniegu, jakie kopytami wyrzucał.
Irenka zatrzymała konia przed gankiem, rzuciła lejce stangretowi, a Janio ujął ją pod ramiona, uniósł w górę i na ziemi postawił.
Rzuciła mu się na szyję, Przywitała go serdecznym pocałunkiem. Panna Irena ubrana była w zgrabne, obcisłe futerko, na głowie miała czapeczkę futrzaną, a w koło szyi owinięte długie, czarne boa. Mróz zarumienił jej twarzyczkę i dodał blasku ślicznym oczom. Oddychała swobodą, na ustach miała uśmiech.
— Najmilszy to mój spacer Janeczku! bo do ciebie. Myśl, że rozerwać cię i pocieszyć mogę w samotności, dodawała mi skrzydeł. Nie oszczędzałam gniadego, mknął jak wicher po tej przepysznej drodze. Tu, pod lasami, śnieg jak puch, nie zdążyli jeszcze drogi popsuć. No, braciszku, czemże mnie przyjmiesz?.. bo zziębłam, mróz szczypie.
— Czem chcesz, kochanie; co mam w domu, wszystko na twoje usługi, ale muszę cię uprzedzić: jest gość.