Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ukłony ci od niej przywożę. Doprowadziłem jej infanta do czwartej klasy i rozstaliśmy się w najlepszej harmonii.
— A cóż u ciebie w domu, jak tam rodzice, siostry?
— Kłaniają ci się wszyscy, zdrowi są i mają żal do ciebie, żeś o Zawadkach zapomniał. — Dlaczego nie bywasz?
Janio westchnął.
— Pomówimy o tem kiedy... Na długo przyjechałeś do domu?
— Do domu na tydzień, w te strony na zawsze. Osiadam w miasteczku, rozpoczynam praktykę. Bóg wie, jak to pójdzie...
— Pójdzie dobrze. Od Kurosza listu nie miałeś?
— Owszem, miałem. Przed samym wyjazdem z Warszawy doszła mnie od niego epistoła, cały arkusz na wszystkie cztery strony zapisany drobniutko. Znasz jego pismo i wiesz, że papieru marnować nie lubi, w kieszonkowych notatnikach zapisywał całkowite kursa!
— A cóż pisze, co porabia?
— A pisze, że reguluje interesa własne i swej macochy, że coś tam sprzedaje czy wydzierżawia, sprawy jakieś prowadzi, procesuje się o zagony ze szlachtą, a w wolnych od zajęć chwilach zajada półgęski, osobliwe wędliny, kołduny i pije kwaśny podpiwek. Ten ostatni ma być podobno obrzydliwy, ale pochłania go w niesłychanych ilościach.
— Nie wybiera się w nasze strony?
— A jakże! Marzy tylko o tem. Chce być obrońcą wdów pokrzywdzonych i sierot, i na pole działania obiera sobie stolicę naszej gubernii.