Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zrobić, że uczujesz na sobie nie raz jego żelazną rękę, że giąć cię będzie długo, wytrwale, ale gdy napotka również wytrwały opór, gdy zobaczy, że nagiąć się nie dasz, złamać cię nie zechce. Nie zdobyłby się na to, właśnie dlatego, że cię kocha. Cóż ty myślisz czynić nadal, mój Janiu, co postanowiłeś?
— Wracam na Majdan, zajmuję się gospodarstwem, czekam...
— Najlepiej zrobisz, a tymczasem może jakie zmiany zajdą. W Zawadkach będziesz bywał?
— Chyba nie, a przynajmniej bardzo, bardzo rzadko.
— Czemu?
— Na co mam krwawić serce jej i sobie? — Wolę tęsknić w samotności i nie drażnić rany zbyt świeżej.
Drzwi skrzypnęły, uchyliła je pokojówka.
— Pani prosi na obiad — rzekła.
— Chodźmy, Janiu.
— Słuchaj Irenko, po obiedzie ja zaraz odjadę. Jeżeli mama będzie dopytywała o to, co zaszło między mną i ojcem, opowiedz jej wszystko... wyręcz mnie.
— Zrobię to... ale proszę cię i zaklinam, bądź dobrej myśli, nie trać energii, nie upadaj na duchu. Ja cię od czasu do czasu odwiedzę w Majdanie.
Podczas obiadu panował zwykły, chłodny nastrój, jak zawsze w Piotrowicach. Pan Sylwester prawie się nie odzywał, jadł bardzo mało; znać było po nim, że ma coś ważnego, a może i przykrego na myśli.
Natychmiast po obiedzie Janio odjechał, i od tej pory pokazywał się u rodziców bardzo rzadko, zaledwie raz na