Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom IV.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cugle, zdjął kapelusz i pędził na oślep, pławiąc się w chłodnym wietrze. Noc była ciemna, gwiazdy za chmurami ukryte. Zdawało się biednemu chłopcu, że leci w otchłań jakąś czarną, gdzie nie dochodzi ani jeden, choćby najdrobniejszy promyczek światła, że go ogarnia nicość, pustka, rozpacz... Oprzytomniał dopiero, gdy się koń przed nizkim dworkiem w Majdanie zatrzymał.
Jeszcze się w kuchni świeciło. Michałowa usłyszawszy tętent konia, wybiegła.
— Starszy pan konie przysyłał — rzekła — a potem fornal list przywiózł.
— Gdzież ten list? — zapytał.
— Położyłam na stole... Podobno coś bardzo pilnego.
Janio do stancyi wszedł, otworzył kopertę i czytał. Kartka była lakoniczna.
„Chciałem cię widzieć — pisał p. Sylwester — posyłałem po ciebie. Powiedziano, że wyjechałeś niewiadomo dokąd. Otóż, jeżeli dziś powrócisz niewiadomo zkąd, to dowiesz się z tego listu, że ojciec twój, oczekuje cię jutro o godzinie 11 rano u siebie...“
— Jakaś nowa przyjemność — szepnął.