Dwa lata zeszło, a przez ten czas w Latoszynie duże się porobiły odmiany.
Zacharyasz w serca swego dobroci zabrał się do sprawy Wojtusia, sieroty, który do Latoszyna przyjechawszy, aby ojca zobaczyć, już ojca ani macochy nie zastał, tylko dwie mogiły świeże. Zacharyasz Głowacz opiekunem dla niego się obrał, a miał z tem roboty i zachodu niemało, bo skoro się o Rafała śmierci wieść rozeszła, wnet się różni krewniacy, to z Lipowic, to z za Lipowic pozlatywali i paść chcieli na fortunę jako krucy i drzeć co się tylko dało, a sierotę całkiem od prawa jego sprawiedliwego odsunąć.
Samozwaństwo Wojtusiowi zadawali i fałsz i byliby go pewnie odsadzili, niby kota od mleka, ale Zacharyasz za sprawiedliwością stał jak mur; całe one krewieństwo na cztery wiatry rozpędził, podobno nawet i pięście w ruch puścił i guzów parę nabił, w czem mu i Milczek, okrutnie do takich interesów ochotny, sprawiedliwie dopomógł.
Rozpędziwszy krewniaków, zaraz się Zacharyasz