Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rafał wypił wódkę, którą mu żyd podał, podniósł się i słowa nie rzekłszy z izby wyszedł. Wejrzenie miał jeszcze bardziej ponure niż zazwyczaj, głowę ku ziemi spuszczoną, a idąc, trochę się zataczał.
Poszedł do domu, na ławie siadł, zadumał się. Potem jął się po kątach rozglądać, aż wejrzenie jego padło na strzelbę, która na ścianie wisiała. Wisiała zaś w tem miejscu od zimy, bo z wiosną polowanie ustało i chodzić z nią nie było po co.
Popatrzył Rafał na strzelbę chwil parę, potem wstał, z goździa ją zdjął i wyszedł.
Powlókł się przez miedzę, między polami, potem przez łąkę i do lasu zwrócił. Widzieli go ludzie jak szedł, stąpając powoli, krokiem niepewnym.
Już ku zachodowi się miało. Słońce zniżyło się dobrze i biły od niego promienie złociste, a kładły się po paprociach, mchach, trawach, migotały między drzewami, wśród krzewów.
Rafałowa o tej porze przy gospodarstwie, jako zwykle, się kręciła, gdy wtem przybiegł zadyszany pastuszek, płacząc że krowa jedna w las poszła i że jej odnaleźć nie można. Nie myśląc długo, jako dobra gospodyni, pobiegła Rafałowa zaraz z tym chłopcem, ścieżką pomiędzy zbożami, by zabłąkanego bydlęcia odszukać.
Gdy do lasu dopadła, kazała chłopcu jedną dróżką biedz, a sama pospieszyła drugą.
Biegła co jej sił starczyło, aż jej tchu w piersi brakło. Na twarz jej bladą i zmizerowaną wystąpiły