Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pie aż trzeszczy, gdy ją dźwigać wypadnie, a przecie jak tylko skowronek zaświergoce, chłop z radością na pole wychodzi. I kraje skibę za skibą i świeżość ziemi mu pachnie i słonko go raduje i nawet te wrony, co niebojące, jak psy za sochą idą i pędraki zbierają z pod skiby — także mu są przyjemne.
Radowała się też wiośnie i szlachta latoszyńska, jako z dziada pradziada gospodarze, a teraz na większych fortunach jeszcze bardziej do roli ciekawi.
Zacharyasz, choć bogacz taki, że dwóch parobków utrzymywał, kapotę z siebie zrucił i do trzeciej sochy stanął, a orał bez wytchnienia. Wielki oracz z rodu oraczów odwalał skiby równo jak pod sznur. Nabożny Piotr i Ignacy też do roboty poszli; Milczka, choćby wolał koło budynków się wałęsać, kobieta takoż wypędziła na pole, więc obyczajem swoim, śmiejąc się, do wołów uciesznie przemawiając, orał i on nieborak.
Hulajdusza nawet na dwa dni handlów zaprzestał i do orki się wziął, ale nie szło mu. Niecierpliwy był, chciał odrazu całe pole zaorać, więc mścił się na bydlętach, klął, zaraz pierwszego dnia wołu okulawił, a sąsiadowi w miedzę się worał.
Było z tego dość pomsty i krzyku i sprawa do sądu miała iść, ale przecież Zacharyasz to jakoś połatał i zgodę zrobił, bo Rafał, od owego poczęstunku, trochę się Zacharyasza słuchał, choć zawsze niedowierzał mu i z podełba patrzył na niego, a w duszy prawie że za wroga go miał.
Kobiety, jako zwyczajnie o wiośnie, to płótna