Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie macie, przyjacielstwa ludzkiego nie chcecie znać, dobre słowo w pogardzeniu macie.
— O nie! nie!
— Próżno zapierać, próżno, bo tak jest.
Rafałowa tu już wytrzymać nie mogła. Obejrzała się w koło, ostrożnie, jakby bojąc się, czy nie podsłuchuje kto, i głosem cichym, a prawie szeptaniem, rzekła:
— Bóg wam zapłać!... ja nie gardzę dobrocią... ja wam dziękuję za szczerość i życzliwość, ale powiadać wam nic nie będę. Co dolega, co boli, co piecze jak ogień, to już niech we mnie samej pozostanie. Nie pytajcie. Bóg jeden, Ojciec nasz, widzi żem nieszczęśliwa. Niech się dzieje Jego wola święta. Bóg wam zapłać!
Rzekłszy to odeszła, jako jej zwyczajem było, porywisto, nagle, że aż zafurczało koło niej i skryła się w swoim czworaku.
Milczkowa zaś została na dworze sama, zdziwiona, strach ją zdjął i pomyślała sobie, że jakaś gorzka żałość i boleść wielka w tej kobiecie być musi; tak wielka, że się aż, dla ogromności swojej, na wierzch wydobyć nie może..
Odeszła Milczkowa do stancyi swojej smutna, zadumana, bolejąca, a że nabożna była, więc umyśliła sobie codzień jeden pacierz na intencyę Rafałowej odmówić, do Przemienienia Pańskiego, żeby jej Bóg miłosierny przemienił, i żeby ją z tej boleści, z tego frasunku ciężkiego podniósł i wydobył.
Wbiegłszy do stancyi, Rafałowa załamała ręce i stanęła jakby skamieniała. Może i wdzięczna była