Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stęp robią, za spódnice, za chustki ciągną i znów targ i przysięgania i pomsty.
Jako gdy nocą złodziej się do chlewika zakradnie, gęsi kraść, a te krzyk na całą wieś uczynią, tak w onym kramie żydowskim tyle wrzasku kobiety narobią. I im całkiem w gardłach pozasycha i żydówka ochrypnie od gdakania, aż wreszcie kupią i wracają do swoich bryczek i wasągów z tłomoczkami, szczęśliwe, jakby je kto na sto koni powsadzał. Obwarzanków nakupią, śledzi, słodkiej wódki i podochocą sobie z tej uciechy i całą drogę gadać o czem mają między sobą.
Właśnie już pod wieczór, gdy mrok zaczął zapadać, a ludzie się potrochu do odjazdu mieli, krzyk się zrobił niezmierny na rynku. Ludzie ze wszech stron biegli, popychając się, tłocząc, sami nie wiedząc czego.
Ciekawość pędziła ich, wybiegali z szynków, ze sklepów, od fur, od koni, od zaczętych targów, a na rynku wrzask był coraz większy, tłum coraz gęściejszy.
Krzyczeli policyanci, krzyczeli świadkowie, każdy kto bliżej był krzyczał, każdy chciał swoje powiedzieć.
— Na bok, na bok! do magistratu ją! do burmistra!
Tłum się trochę rozstąpił i przez tę uliczkę, co się między żywym murem zrobiła, dwaj policyanci ciągnęli niemowę.
Ona szarpała się jak wilczyca, gdy ją psów stado opadnie, drapała, gryzła, opierała się nogami o ziemię, rękami czepiała wozów.