Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha! Józiu, za te sto rubli com zyskał napaść mnie chcesz? Spodobało ci się, żem tak spekulatny, co? Nic nie gadasz? Nic, ale miarkujesz, że to nie każdy potrafi. Ha! Napij się do mnie, hulajmy dziś oboje, jedzmy!
— Jedz skoro chcesz.
— Szkodujesz?! Nie żałuj. Bajki! ja dziś sto zarobiłem... jutro może być drugie... pojutrze trzecie! Ha! za rok tysiące! Latoszyn cały skupię! Zacharyasza wypędzę, Milczka wypędzę... Piotra, Ignacego, het powyganiam precz! A ty latoszyńską dziedziczką będziesz. Ha! Józiu, co? Hulaj ze mną! Chodź, pij, śmiej się do mnie! No, roześmij-że się choć raz, za moje bogactwo, za te moje tysiące com zapłacił za ciebie!
Ona pobladła i przy kominie stanęła. Nie mówiła nic, ale w jej oczach błysk straszny zamigotał. Zacisnęła białe zęby aż zgrzytnęły.
Rafał nastawał.
— Słuchaj — rzekł cichym głosem — czy ty mnie żona, czy nie? Słuchaj, ja bogaty będę. Raz cię kupiłem u ojca, drugi raz cię kupię u ciebie samej... dziedziczką cię zrobię, bogaczką. Roześmij-że się do mnie, jakeś się bywało u ojca do tego obieżyświata Antka śmiała. Myślisz, że nie pamiętam? No, Józiu po dobroci, póki proszę. Nic nie mówisz? Gadać ze mną nie chcesz... ha! poczekaj!...
Porwał się z ławy, suche, kościste ręce przed siebie wyciągnął i szedł ku żonie, a w oczach mu wszystka złość się paliła... ale Rafałowa, prędzej niż okiem mrugnąć, pochwyciła za sagan z ukropem.