Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kudłaty wyjrzy na drogę, zawyje żałośnie i podkuliwszy ogon, wraca na swoje podwórko.
Niemiły pies, ponury, zły, nigdy się nie łasi, z innemi psami po ulicy nie zbytkuje, a jak kto, zwłaszcza nocną porą, do stodółki się zbliży, to milczkiem capnie za nogę zdradziecko, nie szczeknąwszy; a już najprzykrzejszy z tem wyciem! Nieraz w nocy coś mu się przywidzi i jak zacznie wyć, to słuchać nie można. Pobudzi psiska w całej wsi i tak je rozżali, że wyją wszystkie, jak gdyby wilka zwietrzyły, albo co złego dojrzały w ciemności...
Z rozwalonej chaty nikt do wsi nie chodzi, ani nikt też ze wsi do chaty nie zagląda.
Boją się ludzie czegoś, omijają zdaleka, a najbardziej nocą. Już to trzeba wielkiego „odważnika“, żeby po zachodzie słońca w tamtą stronę się puścił. Całe szczęście, że ta chałupa biedna dość daleko odewsi jest i że ścieżkami ominąć ją można...
A przecież ludzie w niej mieszkają; prawda, że jaki dom, tacy ludzie i takie ich gospodarstwo — ale mieszkają.
Kwiatka koło ich okien nie zobaczy, podwórko całe pokrzywami i chwastem zarosło, ogród niby to jest, ale żal się Boże! Nieraz cudza trzoda w nim ryje, a przecież nikt jej nie wypędza, chyba tylko ten pies wyjący...
Kto ma dbać?
Gospodyni niema, dziewuch niema; niema też i dzieci, coby przecież choć co nieco, choć trochę oczyściły z zielska zagony.