Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak to dobrze, żeś przyszła — zawołała — samej tak nudno!
— A gdzież Józia, gdzie mama?
— Józia na lekcyi, mama na targu, ja mam teraz dwie godziny wolne. Cóż ty dziś robisz Andziu?
— Nie wiem jeszcze.
— Przyjdź do nas wieczorem, będzie wesoło, zobaczysz kogoś, kogoś...
Andzia zarumieniła się i spuściła oczy.
— Przyjechał wczoraj — mówiła dalej blondynka — spotkałam go na mieście. Żebyś wiedziała, jak się dopytywał o ciebie, jak dopytywał! Ciągle tylko panna Anna, panna Anna, jakby już oprócz ciebie nikogo na świecie nie było. Zawróciłaś mu głowę kochana Andziu.
— Ja?
— Nie zapieraj się, moja Andziu, cóż w tem złego? On młody i ładny, ty jeszcze młodsza i ładniejsza, dla czego więc nie macie głowy sobie wzajemnie zawracać? Czytałam niegdyś w jakiejś książce, że najpierwsze prawo do miłości ma młodość i uroda. Kto wie co z tego może wyniknąć? Zainteresowanie się, zakochanie wzajemne, a potem wesele. Jakby to było dobrze!
— Ależ ja wcale o tem nie myślę.
— Mogłabyś być szczerszą Andziu. Która z nas o miłości nie myśli? Możemy mówić swobodnie, nikt nas nie podsłuchuje. Na co się zapierać, kiedy ja wiem doskonale, co się dzieje w twojej główce, a może i w serduszku...