Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niech się Andzia postawi w mojem położeniu! Niech się Andzi zdaje, że Andzia dopiero co wstała, że zaledwie zdążyła przełknąć kawę, że Andzia siedzi w szlafroku przed lustrem i mydli sobie Andzia twarz, żeby się porządnie ogolić...
— Ależ panie, ja w szlafroku nie chodzę, twarzy nie mydlę i brody kolącej nie mam...
— To też niech sobie Andzia wyobrazi... Bierze Andzia brzytwę i zaczyna... w tem ktoś dzwoni. Któż u licha, o takiej porze?... Pali się, czy co? Rzuca Andzia brzytwę, biegnie z namydloną twarzą, otwiera drzwi — i cóż? stoi ten wasz gapa Józef i powiada: Niech pan zaraz przychodzi, bo pani gospodyni ma wielki ambaras i bardzo prosi, żeby pan jak najśpieszniej przybył... Powiada i ucieka... a ja przerażony, myślę co to takiego? co się zrobiło? czy broń Boże, zachorował kto nagle, czy jakie nieszczęście? Chcę spytać, ale ten ciemięga już odszedł; goniłbym go, ale jakże? w szlafroku?
— Ach mój Boże! jaki ten Józef głupi! mama mu wcale tego nie mówiła!
— Być może, ale niech Andzia postawi się w mojem położeniu. Cóż Andzia robi? Naturalnie goli się co prędzej, ręce Andzi drżą z niepokoju i pośpiechu, kaleczy się Andzia tu o, pod samem uchem, krew idzie, przylepia Andzia papierek, krew jeszcze idzie. Andzia już na to nie zważa, niech tam sobie idzie... goli się Andzia Bóg wie po jakiemu, ubiera się pośpiesznie... wszystko Andzi z rąk wypada... kamizelkę zapina Andzia krzywo, maszynka u krawata się Andzi