Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co się koledze stało?... — zapytał gospodarz.
— Panie Michale — odrzekł tonem dziwnie poważnym — winszuję ci. Wszak to panna Amelia śpiewa?
— No tak... ona.
— Winszuję ci... ta dziewczyna stanie się kiedyś chlubą kraju, ozdobą świata, dumą Europy. Czy pan wiesz, że ona ma w gardle miliony!
— Kto? — zapytał pan Michał zdumiony — Amelcia?...
— Tak, pańska córka... Byłoby grzechem i zbrodnią zaniedbywać taki talent... Uczcie ją, a przekonacie się, dokąd zajdzie. Czy pan wiesz, co ją czeka?
— Ano, wychodzi za mąż, jak koledze wiadomo.
Meloman uśmiechnął się gorzko.
— Także karyera! — rzekł — za mąż wychodzi! Już to w naszym kraju rzadko kiedy może się talent rozwinąć, bo sami nie wiemy co mamy; uganiamy się niewiadomo za czem, a przechodzimy obojętnie koło skarbów, po które tylko się schylić; przekładamy kaszę nad brylanty i dla tego sztuka nizko u nas stoi, dla tego włochów przepłacamy, dla tego... siedm pik! — zawołał, spojrzawszy w karty. — Panie Michale, poproś córki, żeby przestała śpiewać, bo mi się serce krwawi... Jestem na ręku...
Gdy się goście rozeszli, pan Michał powtórzył żonie słowa melomana — i stała się naówczas rzecz dziwna. W tych dwóch głowach, niesfatygowanych gorączkową pracą myślenia, budzić się zaczął pewien niepokój... Jeżeli meloman ma słuszność, jeżeli mówi