Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dla mnie?
— A no, bo gdybym, wiedząc co się świeci, przyszedł wprost i perswadować ci zaczął, nie chciałabyś mnie słuchać, pomyślałabyś sobie: „Faramuziński uprzedza się, nie ma racyi...“ a tak, zdobyłem dowód i przekonałem cię chyba.
Andzia westchnęła.
— Jam cię żałował, Andziu, — mówił dalej, — bo kocham cię jak własne dziecko. Na rękach cię nosiłem, a gdy twój ojciec umierał, przyrzekłem, że opiekunem ci będę. Więc nie gniewaj się na starego przyjaciela, że ci oczy otworzył; nie miej do niego żalu. Lepiej rozczarować się wcześniej, lepiej doznany zawód przeboleć, niż chwilę złudzenia nieszczęściem całego życia przypłacić. Wierz w moją szczerość... Powiesz może, że jestem interesowany, że chodzi mi o mego siostrzeńca Franka? Prawda, nie zapieram, że pragnąłbym go widzieć twoim mężem; ale choćbyś za niego nie wyszła, choćbyś kogoś lepszego i odpowiedniejszego dla siebie znalazła — zawsze będę szezęśliwy, że cię teraz od wielkiego niebezpieczeństwa ocaliłem. Pomyśl tylko co cię czekało!
Andzia szła w milczeniu z pochyloną głową. Faramuziński mówił dalej, głosem niepewnym i drżącym:
— Andziu, powiedz szczerze, czy nie czujesz do mnie żalu? czy mi przebaczasz przykrość, jaką ci musiałem wyrządzić?
— Wdzięczna panu jestem — odrzekła.
— I zapomnisz o tamtym?
— Nigdy!