Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ścia, trzydzieści, było na co spojrzeć! Cukierek, malina, przylepka!... Ja pamiętam — i gdybyś chciał koniecznie wiedzieć dla czego się nie ożeniłem, to Klejnowa mogłaby coś o tem powiedzieć. Ona jedna, więcej nikt, na to daję słowo uczciwego człowieka, a wiesz, że Faramuziński takiem zaklęciem nie szafuje... To, proszę cię, dawne dzieje. Jeszcze się wówczas nie śniło nikomu, że ona będzie Klejnową... Znałem ją, najprzód jako małą Micie, potem jako pannę Michalinę. Śliczności stworzenie! Jej ojciec miał kamieniczkę na ulicy Kościelnej, nazywał się Migdalski, z fachu był rękawicznik. Robił dobre interesa, dwunastu czeladników trzymał, do pierwszorzędnych sklepów swoje wyroby dostarczał. Ktoby się spodziewał, że z tej ślicznej, zachwycającej Michalanki, będzie taki, panie dobrodzieju, Herod!... Nieboszczyk Klejn, poczciwe człowieczysko i dość oczytany nawet, bał się jej jak ognia. Co ona chciała, to było święte; wszystko w domu działo się podług jej woli. Mąż powie: tak, a ona: nie! i jest nie, bez żadnej apelacyi...
Usiedliśmy w parku na ławce, Faramuziński zapalił cygaro.
— Jemu i tego wolno nie było — rzekł z westchnieniem.
— Komu? — zapytałem.
— A nieboszczykowi Klejnowi, Do ogrodu Saskiego na cygarko uciekał... Słyszałeś, aż do ogrodu Saskiego!
— Z tego, co mi pan mówisz, przekonywam się, że pańska sąsiadka jest przyjemne ziółko, i gdyby nie