Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za ostrych i przykrych — ale te wyrazy były krzykiem boleści, bo matka dość szorstko dotykała jej serca — a to serce tak boli — tak boli...
Dla czego dziewczyna nie może sama o swoim losie stanowić? dlaczego narzucają jej jakieś niby szczęście, obmyślane i uplanowane na zimno, przez drugich?... „Temu oddasz rękę, mówią, bo ten cię uszczęśliwi...“ Zkąd wiecie, że tak będzie? kto wam powiedział, że szczęście tam jest, gdzie je sobie wyobrażacie? Nieprawda! i jeszcze raz nieprawda! Mówicie: patrz, oto twój przyszły towarzysz na całe życie, aż do grobu, masz go pokochać, — ale czy sercu można miłość nakazać? Mówicie: będziesz bogatą, damy ci dwa domy — a cóż mi po tych murach zimnych, cóż po bogactwie? kiedy ja wolę samodzielność i życie niezależne, pełne wrażeń, ruchu, urozmaicenia! Wam się zdaje, że szczęścia szczytem jest mieć posesyę i dochody z niej ciągnąć, — według mnie na czem innem szczęście polega...
Powtarzała w myśli wszystkie komunały o kapłaństwie sztuki, jakich nasłuchała się od aktora, powtarzała je z głębokiem przeświadczeniem o ich prawdzie, z całą młodego serca szczerością...
Z matką pragnęła się rozmówić, ale jakaś dziwna obawa powstrzymywała ją od tego kroku; przewidywała opór, łzy, wymówki, wojnę — z matką. Gdyby można było tego uniknąć, — lecz po dzisiejszej rozmowie, już nie sposób — trzeba wyznać wszystko, bez względu na następstwa, trzeba wystąpić do walki.
Przed wieczorem Faramuziński z siostrzeńcem