Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jej Andzia nie poznała, wyszła z kruchty, tuląc się pod murem, nic robiąc najmniejszego szelestu, i zajęła stanowisko obserwacyjne...
Ostrożność była zbyteczna, Andzia bowiem nie wyglądała wcale nie osobę, mającą coś do ukrywania i obawiającą się jawności; szła śmiało z podniesioną głową; jedynie tylko żywy rumieniec na twarzy zdradzał, że jest wzruszoną.
I cała ta schadzka odbyła się dziwnie prędko, ku największemu zmartwieniu sklepikarki, która ani jednego słóweczka z rozmowy dwojga młodych ludzi pochwycić nie mogła. Zamienili z sobą może dziesięć wyrazów; ona podała mu rękę, on tę rękę ścisnął i odszedł szybko.
Cóż to za schadzka!
Sklepikarka widząc, że nie ma już po co Andzi pilnować, pogoniła za jej towarzyszem. Człowiek ów szedł szybko, ale jejmość była także żwawa, i pomimo dobrej tuszy, umiała w razie potrzeby kroku przyśpieszyć. Jak knla wytoczyła się za aktorem, przebiegła na drugą stronę uliczki, wyprzedziła go, i obróciwszy się nagle, spojrzała mu wprost w oczy.
Na twarzy jej odmalował się wyraz zupełnego tryumfu... Pobiegła do sklepiku zasapana, czerwona, zaciskając usta z całej mocy, jak gdyby pragnąc tym czysto mechanicznym sposobem zatrzymać plotkę, rwącą się gwałtem do lotu — i jaką jeszcze plotkę! Jakby ona ślicznie potoczyła się po sklepikach, maglach, bramach, targach i uliczkach! Jakby się nią zachwycano, jakby wyrywano ją sobie — poleciałaby aż precz na