Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

fie — bo i ja też nie wyszłabym za pierwszego lepszego. Nieboszczyk mój mąż urzędnikiem był na kolei, i niech wam się zdaje, że takim sobie — nie, na breku jeździł...
— O ho! zawołał z podziwieniem stróż.
— Tak, tak, różnie ludźmi los obraca... Z konduktorki na tokarkę, nie wielka karyera, ale uważałam po człowieku. Wszyscy powiadają, że niezgorszy — otóż moi kochani, interes, jaki do was mam, w tem jest, że wyszedłszy zamąż, nie chciałabym tego sklepiku opuszczać. Niech tam mąż ma swoje, a ja swoje, na każdy wypadek. Chcę, żeby w stancyi za sklepem warsztat ustawił i pracował...
— Ale mnie się widzi, że mu trochę ciemno będzie w onej stancyi.
— Otóż to, otóż to, mój Józefie! Przemówcie wy za mną do gospodyni, żeby kazała okno w ścianie wybić do sieni. Nie da ono bardzo dużo światła, ale przynajmniej cokolwiek rozjaśni, a że przyszły mój mąż nosi okulary, to mu może wystarczy.
Józef się w głowę poskrobał.
— Jużci prawda — rzekł — co cztery oczy, to nie dwa...
— Przemówicie? — spytała z przymileniem.
— Co nie mam przemówić? przemówię, albo to mi pierwszyzna, albo się boję gospodyni? Od tegom stróż, żebym do niej przemawiał.
— Ale pięknie jej powiedzcie, bo to baba uparta, jak nie zechce, to nikt z nią nie poradzi.
— No, no, nie boić się, powiem ja jej godnie