Strona:Klemens Junosza-Pan Metr.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się o chleb i musztardę i z wielką niecierpliwością spoglądał na wskazówki zegaru... rychło li pierwszą godzinę pokażą...
Usługująca dziewczyna zauważyła, że gdy stawiała na stole dymiący rosół i kawałki więsa, metrowi trzęsły się ręce — żałowała biedaczka, żę mu tak reumatyzm, czy inne cierpienie dokucza... Zauważono też, że metr jada, jak człowiek bardzo zgłodniały, parzy sobie usta, dławi się kawałkami mięsa, że całkowity obiad za pięćdziesiąt groszy zjada w kilku minutach...
Możnaby było snuć z tego różne domysły, ale ma się rozumieć fałszywe...
Prawdziwy powód pośpiechu znała usługująca dziewczyna i gospodyni zakładu. Metr miał w niedzielę lekcyę bardzo korzystną i dla tego śpieszył z obiadem, żeby uczennica nie czekała na niego.
Powód pospiechu zupełnie słuszny i usprawiedliwiony. Jednak fatum jakieś nad temi lekcyami wisiało, nigdy albowiem nie przychodziły do skutku, a metr, po obiedzie, zamiast pospieszać co żywo do czekającej na niego uczennicy, jeżeli była pora letnia, szedł w aleję Ujazdowską i siadał na ławeczce, jeżeli zimowa, udawał się zaraz do cukierni, gdzie pił czarną kawę i przesiadywał dłużej, niż zwykle...
Do domu powracał zazwyczaj przed wieczorem, po dziesiątej nigdy nie przychodził i zaraz kładł się spać. Wstawał raniutko i wogóle podług słońca czas