Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce wzbiło się wysoko — nadeszło południe.
Przez ten czas partja zwolenników pani adwokatowej, z Maciejem na czele, uraczyła się rzetelnie.

IV.

Co prawda, — wszystkie stronnictwa były także pod dobrą datą, a gdy naczelnik przyjechał i wyborcy zgromadzili się przed kancelarją gminną, powstał gwar i harmider, jak na jarmarku.
Kilku strażników ziemskich z trudnością usiłowali zaprowadzić porządek.
Stary wójt Wróbel, wzruszony do łez, mówił do do swoich zwolenników:
— Służyłem wam, moi ludzie kochani, po sprawiedliwości, rzetelnie. Mało wam? Chceta jeszcze? Mogę jeszcze... jeszcze będę harował dla was, tak mi Panie Boże we zdrowem skonaniu dopomóż! Chceta mnie, to ostanę, a nie chceta zaś, to nie ostanę, — jak do waszej woli i ochoty.
Józef swoich nie tak serdecznie traktował.
— Co mnie! — mówił. — Tak ja z wójtostwem, jak i przez wójtostwa. Ja se gospodarz obsiedziały; grunt mam, pieniędzy dość mam, a jakbym wójtem ostał, to jeno dla biednych ludzi.
— Żeby nijakich opłat nie było!
— I żeby egzekucji wójt nie robił!