Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złośliwemi wejrzeniami. Panny «tak sobie» i panny «niczego» były bardzo niezadowolone.
— Co to za jedna?
— Co za gąska z prowincyi? — szeptały między sobą.
Wanda wyglądała bardzo ładnie. Naturalny jej wdzięk podnosiła jeszcze suknia zrobiona modnie i gustownie, duże niebieskie oczy błyszczały życiem i radością.
Ujrzawszy wchodzącą Manię, skinęła na Zygmunta i zaraz zbliżyła się z nim do niej.
— Panie Zygmuncie — rzekła — chciej pamiętać, aby się panna Marya dobrze bawiła.
Zanim Mania zdążyła odpowiedzieć, Wanda zniknęła między gośćmi.
Kwiatkowski przez gospodarza domu zaraz do oddzielnego pokoju został wciągnięty. Był tam rządzca, czekano tylko na maszynistę, aby pulkę rozpocząć.
W oczekiwaniu czwartego zabawiano się rozmową.
— Pan dobrodziej, jak słyszę — mówił ojciec Wandy — ma zamiar dostać się na naszą drogę?
— Takie jest moje pragnienie. Obowiązku prywatnego, jaki mam, podjąłem się tylko tymczasowo.
— A ma pan jakie widoki?
— Przyrzeczenie naczelnika.
— A więcej nic.
— Nic.
— To pan nic nie masz w takim razie...
Kwiatkowski zmięszał się.