Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to nazywa posadą! Trochę poczekawszy będzie posada prawdziwa, co się zowie. Zakrzątniemy się koło tego. Nie na kolei, nie, nie warto; dadzą byle co, a potem dwadzieścia lat czekać każą na awans. Obejdziemy się bez łaski. Mam ja przyjaciela, który dużo może, a dla mnie zrobi wszystko. Taki pan! koligacye, stosunki, bogaty przytem, ma bardzo dobry charakter. Właśnie dziś dopiero dowiedziałem się, że z zagranicy powrócił. Złoty człowiek, brylantowy człowiek, perła, a pomimo bogactwa swego, pomimo stanowiska, koligacyj, popularny, że pojęcie wszelkie przechodzi. Nie gardzi biedniejszemi, nie zna przesądów, fenomenalny człowiek. Ja go tu do państwa przyprowadzę.
— O niech pan tego nie robi — rzekła Mania.
— A to dla czego?
— Nie potrafilibyśmy przyjąć takiego gościa.
— Ależ jakie tam przyjęcie! Dobre słowo, chwila przyjemnej pogawędki, wreszcie szklanka herbaty najzupełniej wystarczy... On ludzi szuka, a nie przyjęcia.
— Czyż mu brak ludzi w jego własnej sferze? — zapytał Kwiatkowski. — Doprawdy, Mania ma racyę, cobyśmy z takim panem robili?
— A, widzi pan, są ludzie i ludzie. To człowiek bardzo oryginalnego usposobienia i jego własna sfera jest dla niego nudna. Naprzykrzyły mu się ślizkie posadzki, woli zwyczajną, tylko heblowaną podłogę.
Herman opowiadał dalej o swoim znajomym