Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem co, ale...
— To jeszcze nie wiele... Ostatecznie cóż on poradzi?
— Ma nadzieję, że przywiezie pieniędzy i zapłaci...
— Według mego zdania, najrozumniej postąpi; w takich razach innego środka nie ma.
Kwiatkowski nic nie odpowiedział; przez jakiś czas milczenie trwało, Herman palił cygaro i wodził oczami po kątach.
— Jakże tu idzie teraz? — zapytał po chwili.
— Bardzo źle — odrzekł Kwiatkowski — fatalnie, kupujących prawie niema. Konkurencya ogromna.
— Ale zawsze zapasy znaczne macie?
— Zkąd? może kilkanaście korcy... Właściciel wyprzedaje się zupełnie i skład zwija.
— Od kiedy? — zapytał zaniepokojony Herman.
— W tych dniach, po powrocie może, może dziś jeszcze, jeżeli wrócić zdąży...
— To nie może być; przecież są konie i wozy.
— Już nie nasze.
— Jakto nie wasze?
— Sprzedane. Przed samym wyjazdem musiał je sprzedać... Niemógł inaczej. Nabył żyd z Grzybowa i tymczasem wynajmuje je nam po trzy ruble dziennie.
— A niech go licho porwie! — zawołał oburzony Herman, — tegom się nie spodziewał!
— Rzeczywiście, mógłby brać trochę taniej; to jest ogromnie drogo. Jakże szanownego pana zdrowie?