Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz złote serce, kuzynko, — szepnął młody człowiek.
— Nie mogę patrzeć na jej przygnębienie. Nie sądź pan, że ona skarży się i żale rozwodzi, ale wiadomo mi doskonale, co się w ich domu dzieje. Tam bardzo już krucho, resztkami gonią. My z mamą wzięłyśmy do współki trzecią część ćwiartki na loteryą i jak wygramy, dopomożemy Kwiatkowskim. To już napewno, a kto wie, czy nie wygramy, bo ja dopiero pierwszy raz probuję szczęścia, a mama dwa razy trzymała po pół ćwiartki i dwa razy wygrała stawkę.
— Nie wiedziałem, że mama pani taka szczęśliwa.
— A tak, szczęśliwa; raz na loteryi fantowej taki wachlarz wygrała, że można było za niego, zamknąwszy oczy, dać najmniej cztery ruble... i w ogóle szczęśliwa, ma dobrego męża, nie zna niedostatku... Aj! trzymaj pan lepiej parasol, bo mi kapelusz zmoknie! a szkoda go, bo nowy, mam go dopiero na głowie trzeci, czy czwarty raz. Jeszcze panu zapomniałam o jednem powiedzieć, ale to sekret, nie wygadaj się pan nieostrożnie.
— Umiem cudze tajemnice szanować.
— To nie jest tajemnica cudza, tylko Mani.. a nawet to wcale nie tajemnica, tylko niepotrzeba, żeby kto o niej wiedział... No, teraz przejdziemy na drugą stronę ulicy... Widzi pan tę panią w popielatem okryciu?
— Widzę.