Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

ludzka natura; jak kto ma grosz, to chce dwóch, ma dwa, żąda pięciu, a potem mu już i tysięcy mało.
Mateusz gospodarstwo dzieciom oddał, a sam przemysłem żył własnym, tyle, że mu od czasu do czasu jeść dali w chałupie. I tam co prawda rzadkim bywał gościem. Czasem na dwa, na trzy dni znikał, i nie wiadomo, gdzie się podziewał. Gospodarstwa nie lubił, głównie polowaniem się trudnił; czasem w dobrej kompanii po drzewo do cudzego lasu się wybrał i sosenkę lub dębczaka tak cicho wywiózł, że straż nie domyśliła się wcale; czasem znów puszczał się w drogę na dłużej, w dalsze okolice, a co tam robił, tego nikt nie wiedział i nie domyślał się nawet. Mateusz ani czytać, ani pisać nie umiał, obce mu były również wszelkie cyfry, ale z rachunkami dawał sobie radę. Robił kozikiem różne znaczki na kiju, a takie akuratne i dokładne, że nawet Abram Pinkt, który w buchalteryi kredą na szafie bardzo był biegły, nie mógł nigdy Mateusza w pole wyprowadzić. Chłop ząb za ząb się kłócił i zawsze Żyda przekonał. Najczęściej wynikały spory przy rachunkach za kwiczoły, jemiołuszki i wogóle drobne ptaszki. Abram mówił:
„Słuchajcie, Mateuszu, we wtorek był mendel i trzy ptaszki, we czwartek jeden