Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kilku silnych mężczyzn rzuciło się na Rokitę.
— Dajcie pokój, ludzie! — rzekł spokojnie — pójdę z wami. Już czy tak, czy siak, zginąłem...
Wprowadzono go do izby, mającej okno opatrzone kratami żelaznemi i zamknięto. Zostawszy sam, rzucił się na podłogę i leżał, patrząc w sufit szeroko otwartemi oczami. Chciał myśli zebrać, ale nie mógł, plątały się one w jego głowie bezładnie, a w kilka godzin później, gdy burmistrz do spisania protokółu kazał go przyprowadzić, wstać już nie mógł; był nieprzytomny i mówił od rzeczy, a z urywanych słów można było rozumieć, że prosi o coś, obiecuje odrobić, zapłacić...
Nazajutrz odwieziono go do powiatowego miasta, do szpitala, a ztamtąd, po tygodniu, na cmentarz. Zmarł, nie odzyskawszy przytomności.
W chwili, gdy Rokitę do aresztu prowadzono, już całe miasteczko wiedziało o zbrodni. Ze wszystkich zakątków, ze wszystkich uliczek, dążyli mężczyźni i kobiety, dorośli i dzieci, aby zobaczyć ofiarę. Chaskiel leżał na ziemi nieruchomy i zimny.
Jankiel Bas, Glancman, Dawid Śliwka, Uszer Engelman, Mojsie Fisch, rozpoczęli starania, aby ciało można było jak najrychlej uprzątnąć, aby sekcyi uniknąć. Członkowie towarzystwa pogrzebowego przybyli z tragami.
Małka nie mogła przemódz ciekawości kobiecej, pobiegła także na rynek, aby zabitego zobaczyć,