Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chce z mojego gruntu dochód ciągnąć, niech ciągnie, jako i teraz, ja i to przetrzymam... Będę go prosił, molestował, nuż uproszę...
Poszedł tedy chłop do Chaskla rano, poszedł go prosić, widocznie jednak przewidywał żyd, że tak będzie i chciał widzenia się z Rokitą uniknąć, gdyż jeszcze przed wschodem słońca do miasteczka wyjechał. Dowiedziawszy się o tem Rokita, zaraz z miejsca, nawet do chaty swojej nie wstępując, puścił się w drogę.
Szedł szybko, męczył się; pot grubemi kroplami spływał mu po czole. Od kilku dni, pod wpływem zmartwienia i niepokoju, chłop ten prawie nic nie jadł, ale głodu nie czuł; dręczyło go tylko niezmierne, nie dające się niczem uspokoić pragnienie. W każdej wiosce przy drodze zatrzymywał się przy pierwszej studni, jaką spotkał i pił wodę długo, chciwie, bez pomiarkowania. Pomimo tego jednak pragnienie nie ustawało, gorączka paliła go, jak ogień, w gardle schło, w piersiach chwilami tchu brakło, w skroniach coś łomotało, jak młotem.
Kilkakrotnie miał chęć rzucić się na ziemię i poleżeć, ale jakaś siła szczególna popychała go naprzód; koniecznie chciał tego żyda widzieć, rozmówić się z nim, uprosić.
Przy rogatce w Czarnembłocie zatoczył się i zachwiał na nogach. Ostatnim wysiłkiem dowlókł się Rokita do szynkowni, wódki kazał sobie podać