Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drożyznę gęsiego smalcu i kartofli, na skąpstwo mężów, na wszystko, co najgorsze w życiu.
Posiadały na progach, niby kwoki na grzędach, i gdaczą, radzą, przerywając sobie nawzajem to westchnieniem, to śmiechem, przekleństwem na wrogów, albo ostrym, gryzącym dowcipem.
Radzą długo, gdyż po święcie nikt wcześnie spać nie chodzi, a umysł, wywczasowany i wypoczęty w dzień, potrzebuje ruchu. Umysł, a cóż dopiero język niewiast czarnobłockich, który nienawidzi spoczynku, i niby woda spływających z wysokiej góry potoków, musi być w ciągłym i nieustannym ruchu.
Skrzypią żałośnie drzwi stajen, stękają wychudzone szkapy i kręcą łbami, widząc, że im chomonta chcą na karki pakować.
We wszystkich kierunkach z pochyłości wzgórza, na wschód i na zachód, na południe i na północ, staczają się biedki dwukołowe, a ktoby się umiał wsłuchać dobrze w ciszę nocną, ktoby wszystkie jej szmery ułowić potrafił — posłyszałby w różnych stronach, w wioskach, tonących w ciemności, zawzięte ujadanie kundli wiejskich.
Te psy ogłaszają ludziom, że się lew uśpiony przebudził i że biegnie, szukając kogoby pożarł.
Już północ — światełka gasną, sejmy kobiece na progach skończone, tylko w jednym domku