Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W bezmyślnej, skrzypiącej maszynie do mierzenia czasu, siedzi jakiś chochlik złośliwy, duch przeciwieństwa i psoty, bawi się kosztem młodych dziewcząt i chłopców, psuje mechanizm, zatrzymując kółka, lub do szybkich je przynaglając obrotów, przerywa rozmowę w chwili najciekawszej, właśnie w takim momencie, kiedy już, już, niby mała ptaszyna z gałązki, miało się zerwać z ust jedno słówko, jedno tylko, ale jakie!...
I nie... przeszkodził niegodziwiec! Kazał wstać, żegnać się, szukać okrycia dla matki, mówić: „dobranoc, panie dobrodzieju!“
Bardzo ten „dobrodziej“ jest w takiej chwili potrzebny!
Nic nie pomoże, trzeba czekać drugiej wizyty, a kiedyż ona będzie?!
Pannie Zofii robi się smutno, a ten młody trzpiot, Jadwinia, śmieje się tylko i jak się śmieje! Śmieją się jej oczy, usta, wszystkie dołeczki na twarzy. To jest niegodziwość, żeby rodzoną siostrę tak wyszydzać!
Odjechali...
Przedtem pani Zawadzka zaprosiła ciotkę Gertrudę i panienki na zbieranie grzybów do lasu i na podwieczorek. Zacności kobieta, jak ona rozumie, że bez zapasu grzybów na zimę trudno się obejść