Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brazić, że panował tam pewien szmer czysto jarmarczny. Nawet Mojsie Fisch, który sam nieraz mówił, że niezmiernie lubi ten rodzaj muzyki i nad wszelkie inne go przekłada, od czasu do czasu zatykał uszy i krzywił się z nadmiaru rozkoszy.
Piękny organ głosu miał Michał Rokita, jeszcze piękniejsze Bartłomiej Podsiadło, Roch Pierzchała, Filip Jagoda. Głosy tych ludzi były bardzo mocne, tak mocne, jak ich plecy rozrosłe, ręce potężne, muskuły żelazne.
Wszystko na świecie musi mieć swój koniec, więc też i jarmark się skończył.
Jak rano szeregi fur pięły się różnemi dróżkami na wzgórze Czarnobłockie, tak o zachodzie słońca znowuż temi samemi dróżkami staczały się na dół, każda jakąś cząstkę z siebie w Czarnembłocie zostawiwszy.
W miasteczku gwar się uciszał, natomiast na drogach było głośno. Niejeden wieśniak, podochociwszy sobie, śpiewał na cały głos, inni kłócili się, inni rozmawiali.
O północy, a nawet jeszcze po północy, słychać było turkot wozów i głosy zapóźnionych jarmarkowiczów, jakby na stwierdzenie tej wielkiej prawdy, że droga na jarmark jest znacznie krótsza, aniżeli droga z jarmarku.
Może komu dziwnem się to wyda, ale tak jest, a przyczyny różnicy dwóch zupełnie jednakowych