Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nie miałem na to czasu.
— Więcej, niż sześćset rubli...
— To co? Odda się, odpowiedzialny jestem.
— Procent rośnie.
— Wiem i o tem.
— Ja panu szczerze powiem; żydki już nie mają takiej chęci, jak pierwej; oni daliby, ale żądają dwa podpisy.
— Jakie dwa?
— Żeby starszy pan podpisał, to w ten moment będą pieniądze, ile tylko panicz zechce, choćby kilka tysięcy.
— To idźże do mego ojca i poproś — rzekł Adam, patrząc ponuro w ziemię.
Icek odskoczył, jak oparzony.
— Proszę pana — zawołał — dlaczego mam iść? Bogu dzięki, nie jestem waryat i życie mi miłe!
— A dlaczegóż mnie wysyłasz?
— Syn do ojca łatwiej trafi.
— Ja próbować nie będę.
Icek zaczął bębnić palcami po stole.
— Więc nie ma sposobu? — spytał młody człowiek.